Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Ofiary półświatka.djvu/129

Ta strona została uwierzytelniona.

Z sąsiedniej kuchenki dobiegał brzęk przesuwanych łyżeczek i szklanek...
Hanka powzięła nagłe postanowienie. Stanowczo nie zostanie tu dłużej. Aby nie wydać się niegrzeczną, wypije szklankę herbaty, bo w rzeczy samej, przeziębła nad Wisłą porządnie, a potem podziękuje i pod jakimkolwiek pozorem odejdzie. Toć siłą ją chyba nie zatrzyma baba?
— Tak będzie najlepiej...
To też, gdy stara powróciła do pokoiku, Hanka nie dając nic poznać po sobie, zająwszy miejsce naprzeciw niej, przy zasłanym kolorową serwetą stoliku, z przyjemnością jąła sączyć powoli gorący, ożywczy napój. Odpowiadając tylko półsłówkami na dalsze rozpytywania się starej, odmówiła spożycia czegokolwiek, choć gospodyni ją częstowała serdecznie, bowiem na tacy, prócz filiżanek z herbatą, znalazły się i smaczne butersznyty. Nie czuła głodu, a po niedawnych przejściach nic nie przedostałoby się jej przez gardło.
— Nie chce panienka? — Widać, nie miła u mnie gościna... — z urazą mruknęła tamta.
— Nie! — odparła nieszczerze. — Bardzo mi przyjemnie u pani i naprawdę wdzięczna jestem...Ale jakoś nie mam pociągu do jedzenia...
— No, to jeszcze herbaty?...
— Chętnie!... Wypiję drugą szklankę i — zawahała się — odejdę!...
Twarz starej wyciągnęła się.
— Panienka, chce odejść? Po nocy?...
— Tak! Przypomniałam sobie, że mam krew-