Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Ofiary półświatka.djvu/13

Ta strona została uwierzytelniona.

a wówczas Hance oczy się otworzą, powróci do niej...
— Cóż pani zamierza dalej czynić? — zapytała — „Honorarjum“ za poprzednią wizytę pokryło ledwie zaległe procenty... Sam dług pozostał nadal...
— Zapłacę! — z pewną siebie miną odrzekła Lenka.
— Dwa tysiące?
— Cóż w tem tak niezwykłego! — Lenka coraz więcej wpadała w ton kokoci — Toć chodzi nie o miljony...
Helmanowa ledwie powstrzymała odruch niezadowolenia. Czyżby wymknęła się ofiara?
— Przyniosła pani z sobą?
— Jeszcze nie przyniosłam! — odparła z wzrastającą dumą, choć nadal dręczył ją niepokój, nie wynikną li z całej sprawy nowe komplikacje — Ale przyniosę jutro, pojutrze...
— Odziedziczyła pani majątek? — warknęła właścicielka „Helwiry“.
— Ja? Nie!... Ale zapłaci — tu umyślnie uczyniwszy pauzę, a napuszywszy się, niczem paw, cisnęła zdanie, w gruncie świadczące o jej próżności i głupocie — Zapłaci... mój narzeczony!...
— Narzeczony! — na twarzy Helmanowej rozlało się zdziwienie — Rozchodzi się pani z mężem? Ma narzeczonego?
— Jeszcze się nie rozchodzę!... — zmieszała się nieco — Możliwe, że się rozejdę... Dziś każda kobieta posiada prócz męża narzeczonego...
Słowo „narzeczony“, w tym sensie, jak je używała Lenka, zostało wynalezione przez jedną z dru-