Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Ofiary półświatka.djvu/132

Ta strona została uwierzytelniona.

Po chwili wsunęła się do pokoju głowa jakiegoś piegowatego draba. Widocznie, nie krępował się wcale gospodyni, bo był tylko w bieliźnie. Podszedł do stołu, podniósł lampę i oświetlił ze wszystkich stron Hankę.
— Dobra je! — mruknął.
— Ano — zauważyła baba sentencjonalnie — bez dwa dni ją ten proszek krzynę pomęczy, a potem...
Drab roześmiał się na głos.
— Sama nie będzie stawiała oporu! — mruknął.

Nazajutrz, kiedy Hanka otwarła z wielkim trudem oczy, zauważyła, że leży w tym samym pokoju, lecz rozebrana w łóżku. Ciążyła jej dziwnie głowa, rzekłbyś, mgła przesłaniała wzrok, a niemoc czuła taką, iż z trudem poruszyła członkami.
— Musiałam się przeziębić wczoraj porządnie! — przebiegło w myślach.
Chciała się podnieść z łóżka, lecz wnet z powrotem opadła na poduszki. Znów ogarnął ją stan jakby gorączkowy. Wydawało się, że widzi i słyszy wszystko, co się dzieje dokoła, a sama nie wie, czy to i rzeczywistość, czy też tylko majaczenia.
Parokrotnie miała wrażenie, że wchodzi do pokoju wczorajsza gospodyni — Jengutowa — i pochyla się nad nią. Pragnęła odezwać się do niej, lecz z wysiłkiem poruszyła wargami, nie mogąc zadać zapytania. Czemuż baba patrzy na nią takim dziwnym wzrokiem, w którym niby przebija się zadowolenie? Czyż rada jest z choroby?
Niezwykłe?