Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Ofiary półświatka.djvu/133

Ta strona została uwierzytelniona.

Potem nastąpiła przerwa i Hanka, zapadłszy w ciężki sen, nie pamiętała nic... Lecz, gdy znów rozwarły się jej powieki, jeszcze dziwniejszą ujrzała scenę... Koszmar napewno...
Bo nad jej łóżkiem, stała pochylona jakaś dziewczyna, może lat osiemnastu, przystojna blondynka, na której twarzy, zdawało się, osiadł wyraz bólu i przestrachu. Stała tak nad Hanką, smutno patrząc na leżącą, a z jej ust wybiegł cichy szept:
— Biedna, ty biedna, siostrzyczko!
Gliniewska zamknęła powieki, a później znów je otwarła z całej mocy, chcąc odpędzić widziadło. Lecz obraz nie znikał. Więc rzeczywistość? Usiłowała tedy poruszyć ustami, aby zapytać nieznajomą, czemu tak lituje się nad nią, lecz i teraz wysiłki pozostały bezskuteczne. Natomiast, zauważyła nagle, że dziewczyna drgnęła i skuliła ramiona, jakby spodziewając się ciosu.
Tuż za nią, bez szmeru, wyrosła postać Jengutowej, a dalej jeszcze wysoka sylwetka, jakiegoś piegowatego draba.
— Czegoś tu wlazła? — zabrzmia ostry, niemiły głos.
— Bo... bo... pani Jengutowa...
— Na przeszpiegi łazisz? — zazgrzytał surowo w pokoju głos gospodyni, nie przypominający w niczem wczorajszego słodkiego i uprzejmego tonu. Na przeszpiegi? A zabroniłam zaglądać do chorej. Małoś, Jula, wzięła batów? Chcesz nowego wycisku?
Słysząc te słowa, piegowaty drab roześmiał się