Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Ofiary półświatka.djvu/134

Ta strona została uwierzytelniona.

nieprzyjemnie a Hance się wydało, że podniósł do góry pięść.
— Tylko mnie nie bijcie! — zawołała dziewczyna, wyciągając przed siebie ręce i niby zasłaniając się od ciosu — Nie bijcie!... Toć ja wam jestem zupełnie posłuszna... Robię, co zechcecie!... Weszłam przez ciekawość! Przysięgam, zwykłą ciekawość...
Jengutowa brutalnie pochwyciła ją za ramię i wypchnęła za drzwi.
— No, to na drugi raz nie bądź taka ciekawa Bo źle się skończy!...
Hanka chciała się zerwać z posłania, lecz nie mogła uczynić teraz najlżejszeg ruchu, pozostając nadal biernym świadkiem całej sceny. Tymczasem, stara wraz z drabem, zbliżyli się do łóżka i w milczeniu, przez dłuższą chwilę, wpijali się w Gliniewską wzrokiem.
— Aleś jej dogodziła, matka! — pierwszy przerwał milczenie.
— Dobry proszek! — wyrzekła z dumą — Dobry. Nigdy nie zawodzi! Nie takie, jak ta panienki, on uspakajał....
— Śpi, nie śpi? — rozważał drab, widząc, że Hanka ma powieki otwarte.
— Może i nie śpi! — odparła baba. Nawet słyszy, co gadamy... Na jedno, wyjdzie... Oporu nie stawi... Zrobi, co tylko zechcemy...
— Masz już swój plan?
— Pewnie! Wieczorem wszystko się stanie... Ładna dziewczyna, jentyligentna, pewnikiem z dobrej rodziny...