Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Ofiary półświatka.djvu/139

Ta strona została uwierzytelniona.

sądząc, że to Hankę interesuje. — Nauczyć kobietę posłuszeństwa, żeby nie śmiała im się sprzeciwić. Wtedy, o ile nie chce jej zatrzymać Lutek, bo ma coś siedem kochanek, które na niego pracują, stara sprzedaje dziewczynę za drogie pieniądze któremuś z łobuzów. — Niech idzie na ulicę i pracuje... A jeśli są jej niepewni, to wywożą do innego miasta, czasem zagranicę... O mnie myślą, że już całkiem im jestem uległa....
— Ależ ja pochodzę z inteligentnej, zamożnej rodziny — zawołała umyślnie, sądząc, że zechętą okupu z straszliwej pułapki się wydostanie. Zaofiaruję im znaczną sumę pieniężną!
Dziewczyna pokręciła głową.
— Oni na to nie pójdą! Ulękną się!... Jeśli pani naprawdę ma rodzinę, która w Warszawie coś znaczy, mogą zamordować, żeby zatrzeć ślady... Niech pani się do tego nie przyznaje. A nawet, gdyby się zgodzili, przódy pohańbią, żeby pani musiała milczeć...
— Więc mam oczekiwać pokornie, jak baran idący na rzeź? — załkała — Nie! — Przódy odbiorę sobie życie!...
Dziewczyna zastanowiła się chwilę...
— Byłby sposób! — wyrzekła po namyśle. — Spróbuję, chcę panią uratować! O każdą serce mnie boli, z którą postąpili, jak ze mną.
— Sposób? — podchwyciła Hanka, z budzącą się nadzieją.
— Tak! Musi pani udawać chorą! Bardzo chorą. Żeby zyskać odwłokę. Do chorej oni swoich „gości“ nie sprowadzą, bo żaden chorej nie zechce... Rozu-