Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Ofiary półświatka.djvu/14

Ta strona została uwierzytelniona.

gorzędnych artystek rewjowych warszawskich, która, bardzo lubiąc zmiany, lubiła również i zachować pozory. Helmanowa uśmiechnęła się lekko, a coraz więcej zaintrygowana, zapytała:
— Oczywiście zamożny człowiek?
— O tak... — tu Lenka z wrodzoną podobnym naturom gadatliwością nie mogła już powstrzymać się od dalszych zwierzeń, oraz chęci popisania się swą „karjerą“ — Nie będę czyniła tajemnicy... Zna go pani nawet...
— Znam go? Któż to taki?
— Horwitz...
— Co, Horwitz? — w głosie Helmanowej zadrgały nuty niezadowolenia. — Ten, którego pani poznała u mnie? Ładnie tak, poza mojemi plecami?... Doprawdy, nie spodziewałam się...
— Och, to takie proste!...
— Wcale nie proste!... Nielojalność gruba względem mojej osoby!... Kiedyście się porozumieli? — coraz większe ogarniało „szefową“ fachowe oburzenie — Sądziłam, że pani naiwna, a pani mi sprytnie klijentów odbiera!...
Lenka przybrała minę wydziedziczonej księżniczki, która tylko co właśnie powróciła do swych praw.
— Zechce pani zrozumieć — rzekła — że nie popełniłam nic niewłaściwego... Horwitz jest zwierzchnikiem mojego męża, znał mnie oddawna z widzenia i podobałam mu się bardzo... Tu, nastąpiło przypadkowe spotkanie i nie wiedziałam, kim on jest... Lecz później, postarał się mnie odszukać i złożył wizytę... W pierwszej chwili byłam prze-