Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Ofiary półświatka.djvu/140

Ta strona została uwierzytelniona.

mie pani?... A ja dziś, jutro, już mam iść zarabiać na ulicę!... Pani miała mnie zastąpić w „szkole“. A jeśli tylko na wolności się znajdę...
— Pojmuję! — prawie radośny okrzyk wybiegł z piersi Hanki.
W tejże sekundzie rozległy się szmery u wejściowych drzwi, a dziewczyna, kładąc palec na ustach, wybiegła, na palcach, z pokoju. Widocznie, powracała Jengutowa wraz z drabem. W rzeczy samej, rychło posłyszała Hanka pocieranie w przedpokoju zapałek o pudełko i szorstki głos starej.
— Jula!... Jula!...
— Jestem! — ozwała się ta pokornie.
— Coś robiła?
— Spałam!
— Nie wchodziłaś do tamtej?
— Toć, pani zabroniła! A ja nie śmiem się pani sprzeciwiać!
W odpowiedzi zabrzmiał pomruk zadowolenia, a towarzyszący megierze apasz, głośne oświadczył:
— Nasza Juleczka, jak ta laleczka. Sam z ręki jada! Będzie z niej, matka, jeszcze pociecha! Idziem zobaczyć, co jest z frajerką!...
— Powinna niedługo się ocknąć? — zauważyła Jengutowa. — Za godzinkę „goście“ przyjdą...
Przez czas, który trwało zapalanie lampy, Hanka, stosując się do rad dziewczyny, natarła mocno rękoma policzki. Później poczęła niespokojnie kręcić się na łóżku, wydając ciche jęki.
— Stęka? — nadstawiła ucha megiera. — Cóż takiego?
Apasz pochwycił naftową lamję i oboje zbliżyii