Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Ofiary półświatka.djvu/142

Ta strona została uwierzytelniona.

Chwilowo uratowana, lecz co dalej? Czy projekt dziewczyny uda się wykonać?
Hankę, po nerwowym wysiłku, ogarnęło znów znużenie i senność. Czas jakiś walczyła ze sobą, lecz rychło powieki skleiły się same. Zapadła w niespokojny sen, przerywany koszmarnemi wizjami, nie wiedząc, czy śni tylko, czy też dokoła niej dzieją się straszne rzeczy, na jawie. Więc, wydawało jej się, że pokój jest pełen mężczyzn o okrutnym i brutalnym wyglądzie, że zdarto z niej kołdrę, a ona leży całkiem nago w łóżku, a ci mężczyźni przyglądają się, taksując cynicznie wdzięki Hanki.
Jeden z nich głaszcze ją nawet, dotyka piersi, pragnie uścisnąć. Wizja na tyle jest mocna, że czuje ten uścisk.
Ohydne!... Hanka rzuciła się odruchowo na swem posłaniu, budząc się z głośnym okrzykiem...
— Nic... nic... panienko! — rozległ się nad nią czyjś głos.
— Kto? Kto? — wykrzyknęła, szeroko otwierając ze zdumienia oczy.
Nad jej posłaniem, świecąc lampą, stał ów drab, stara i jeszcze jakiś mężczyzna. Tęgi, w średnim wieku, o czerwonej twarzy, ubrany dostatnio. Na zaokrąglonym brzuszku, połyskiwał złoty łańcuch i czynił on wrażenie wzbogaconego rzeźnika. Ręka jego spoczywała na dziewiczych piersiach Hanki, a w oczach igrały zwierzęce błyski.
— Co takiego? Proszę mnie zostawić w spokoju — wymówiła z oburzeniem, naciągając kołdrę z powrotem, którą widocznie z niej zsunięto i czerwieniąc się gwałtownie. — Ja... ja...