Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Ofiary półświatka.djvu/144

Ta strona została uwierzytelniona.

— Chodzi wam o zadatek? — pojął niedomówienie mężczyzna, o czerwonej twarzy. — Macie!
Rzucił parę banknotów. Poczem odszedł do przedpokoju, odprowadzony przez starą i łobuza. Ci, prześcigali się teraz w uprzejmości. Jeszcze parę frazesów, zgrzytnęły zamki i opuścił mieszkanie.
Pomogła rada dziewczyny. Pojutrze dopiero. Więc cały dzień zwłoki. Lecz, czy przez ten dzień uda się jakakolwiek próba ratunku?
Hanka, przez ledwie otwarte szpary powiek, śledziła starą, gdy ta, powróciwszy do pokoju, a nie zwracając na nią uwagi, jęła sobie rozkładać posłanie na kanapie, a potem rozbierała się powoli. Och, z jakim gustem, zadusiłaby megerę, gdy ta uśnie — lecz nie ułatwi to jeszcze ucieczki. Tam, za przepierzeniem, wraz z dziewczyną, nocował drab, który obecnie sapiąc głośno, zrzucał ubranie. Hanka jest nieobznajmiona z zamkami u wejściowych drzwi, narobi hałasu i obudzi draba, a na pomoc dziewczyny niezbyt liczyć może. Zanadto ją steroryzowano i nie ośmieli się ona podjąć jawnej walki. Zresztą, uprzedzała, że wydostawszy się z mieszkania, nie tak łatwo wydostać się z domu, bo zajmuje go jedna „ferajna“, a stróż, będący w zmowie, Hankę pochwycić łatwo może.
Należy tedy zaczekać, a dopiero w ostateczności...
Stara tymczasem, rozebrawszy się, zdmuchnęła lampę i znalazła się na swem posłaniu.
Po upływie kilkunastu minut rozległo się jej ciche chrapanie, któremu wtórowały, z za przepierzenia, głośne, nosowe poświsty draba. Bodaj teraz do-