Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Ofiary półświatka.djvu/147

Ta strona została uwierzytelniona.

— Coś tu u nas zmieniło się, matka? — wyrzekła.
— At, nic! Nowa śpi! — wyręczył Jengutową w odpowiedzi apasz. — A ty do nas z jenteresem?
Dziewczyna zmarszczyła czoło.
— I ważnym! Dla tego was obudziłam! Zaraz wszystkiego się dowiecie, tylko, czy przy tej — wskazała w kierunku Hanki — gadać można?
— Chora ona i nieprzytomna! — odparła Jengutowa — ale gdzieindziej gadać bezpieczniej! Pójdziem do kuchenki...
— Lepiej, do kuchenki! — przytwierdziła. Tam nikt nie podsłucha! Bierzcie świecę i idziem... Niech tylko obejrzę tę nową...
Zbliżyła się do łóżka i ciekawie poczęła rozglądać Hankę... Ta udawała sen głęboki... Nagle z piersi dziewczyny wyrwał się okrzyk:
— Niemożliwe!
— Co niemożliwie? — zdziwiła się stara.
— Dajcie tu prędko świecę!
A gdy stara spełniła jej życzenie, jeszcze wpijała się w Hankę wzrokiem, poczem wymówiła cicho.
— A wiecie, kto to?
— Nie! Znasz ją?
— Doskonale! Ta, co tu leży, to szczenię Helmanowej!... Skąd ona u was się wzięła?
Jengutowa zawahała się z odpowiedzią. Znać było, że nazwisko potężnej właścicielki „Helwiry“, znane szeroko w podziemnym świecie stolicy, uczyniło na niej wrażenie. Wreszcie, wyrzekła:
— Córka Helmanowej, powiadasz? Skąd się tu wzięła? Jak i inne... Spotkałam ją wczoraj, kiedy sa-