bodnie... Twierdzisz, żem się zmienił? To, nietylko przez ciebie... Przez tę przeklętą djablicę, która się stała przyczyną zguby nas wszystkich...
Lenka weszła pokornie, wślad za bratem, do jego izdebki, a gdy się tam znaleźli, pośpiesznie poczęła się usprawiedliwiać, niby zrzucając ciężar z serca.
— Słuchaj Fredzie... W rzeczy samej łudziłam się, że dyrektor ze mną się ożeni... Podstępem mnie ściągnęła Helmanowa... Jakaś niezrozumiała historja... I ty tam... Chętnie chciałabym to wyjaśnić, kiedy dziś chcesz ze mną rozmawiać spokojnie. Ale zaręczam... Zerwałam z nim... Z Horwitzem... Zdjęło mnie obrzydzenie... I na tego Ignacego też patrzeć nie mogę... Toć on uradowany był nawet z tej mojej przyjaźni z dyrektorem...
Fred patrzył na siostrę, w zamyśleniu.
— Zerwałaś z Horwitzem? — powtórzył. — Obrzydł ci mąż? Wcale się nie dziwię. W gruncie, czy z jednym, czy z drugim było to samo. Tyś nie winna temu, Lenko, że cię tak wypaczyło życie... Od dziecka wpajano w ciebie zasady, że dla kobiety wszystkiem jest dostatek... Tymczasem przekonałaś się, że dobrobyt nie daje szczęścia. A teraz cię zaciekawia, czemu jestem taki przygnębiony i skąd się znalazłem u Helmanowej... Posłuchaj... Ja również rad się dowiem, jaką ci tam z Herwitzem przeznaczono rolę, choć wiele się już domyślam...
— Więc to była intryga, Fredzie?
— Ohydna! — zawołał i począł powtarzać siostrze z najdrobniejszemi szczegółami całą historję. Po raz pierwszy wyznał jej o swej miłości do Hanki
Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Ofiary półświatka.djvu/153
Ta strona została uwierzytelniona.