Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Ofiary półświatka.djvu/155

Ta strona została uwierzytelniona.

— Ale... jutro! Pojutrze! Da się przekonać!
— Wątpię! — odparł i odwrócił się do okna, aby ukryć dwie wielkie łzy, jakie cisnęły się do oczu.
Lenka przytuliła się do brata. I jej się chciało płakać. Czuła się, jakby współwinna temu, co się stało. W jakikolwiek sposób pragnęła Fredowi być pomocną.
— A gdybym ja tak — wyszeptała — poszła do panny Hanki!
— Nigdy! — zawołał — Toby tylko pogorszyło sprawę.
Lenka zaczerwieniła się gwałtownie i poczęła bąkać:
— Naprawdę, Fredzie! Ja chcę się zmienić! Ja pragnę zostać inną kobietą...
Popatrzył na nią z niedowierzaniem.
— Lenko! — wyrzekł szczerze — Wiem, że pod wpływem ostatnich wypadków, nabrałaś obrzydzenia do niektórych twych lekkomyślnych postępków, lecz czy ta skrucha długo potrwa? Aby przełamać złe nałogi, wyzbyć się przyzwyczajeń do pewnego zbytku, na to trzeba siły charakteru... A tyś słaba... bardzo słaba, Lenko!
— Ależ, braciszku...
— Ja pierwszy — zawołał z uniesieniem — pragnąłbym, abyś się stała taką, jaką chciałbym cię widzieć! Lecz...
Długo trwałaby jeszcze ta rozmowa, gdyby w tejże chwili nie rozległ się dzwonek u wejścia. Fred pośpieszył otworzyć i ze ździwieniem spostrzegł Bartmańskiego. Przyjaciel nie odwiedzał Fre-