Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Ofiary półświatka.djvu/157

Ta strona została uwierzytelniona.

Helmanowej. Potem świadomie unikałeś tego tematu. Nie śmiałem nalegać! Cóż się z nią dzieje?
— Zerwane! — odpowiedział Korski i zaczerwienił się gwałtownie.
— Więc zerwane? W takim razie to, co ci opowiem wzruszy cię niewiele. Przypadkowo podsłuchałem w cukierni rozmowę, kiedy rozmawiano o niej...
— Na Boga! Kto? — Fred podbiegł do przyjaciela i wpił się kurczowo palcami w jego ramię. — Co mówiono?
— Nie ściskaj mnie tak, bo mi rękę złamiesz!... roześmiał się Bartmański. — Widzę, że znacznie więcej cię ona obchodzi, niźli chcesz się przyznać... Otóż w pewnej kawiarence siedziała parka... Jakiś niebieski ptak i nasza dobra znajoma, Maryśka! Ta, co ongi, z nami...
— Przeklęta łotrzyca!... — wykrzyknął z pasją, lecz wnet urwał — Mów... Mów, prędko!
— Nie zwracała na mnie uwagi, bo byłem zasłonięty gazetą... I ja nie zająłbym się ich osobami, gdybym nie posłyszał twego nazwiska, później imienia Hanki... a wreszcie Helmanowej... Maryśka opowiadała, że owa Hanka jest dobrze ukryta i że ty wraz z Helmanową możecie jej długo szukać.
— Niemożliwe! — Niemożliwe!... — zawołał Fred z jakimś obłędem w oczach — Oni to mówili?
— Słyszałem najwyraźniej... Mogę ci powtórzyć słowa... „Jest w melinie, z której nigdy nie wyjdzie!“ A melina oznacza w gwarze szumowin złodziejską spelunkę...
— Ależ Hanka znajduje się w domu; — pochwy-