Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Ofiary półświatka.djvu/159

Ta strona została uwierzytelniona.

rozchyliły się drzwi i wyjrzała z za nich pomarszczona twarz ciotki Klary, która niechętnie wyrzekła:
— Pan jeszcze? Hanka żadnych listów od pana nie przyjmie!
— Nie kłam, pani, panno Klaro! — zawołał ostro Fred. — Wstyd, żeby taka stara kobieta kłamała! Hanki niema w domu... Znikła od paru dni! Tu, o rzeczy zbyt poważne chodzi! Proszę wpuścić mnie do środka!
Na twarzy starej pani odbiło się przerażenie. Stała jednak dalej w drzwiach, niby drewniany manekin, zagradzając drogę.
— Wejdziemy! — wyrzekł Fred, lekko usuwają ją z przejścia. — Należy natychmiast coś postanowić!
Gdy Fred wraz z Bertmańskim, znaleźli się wewnątrz mieszkanka, ujrzeli w głębi korytarza jakąś wysoką kobiecą postać. Korski nie poznał jej w pierwszej chwili, lecz przyjrzawszy się baczniej, zawołał:
— Helmanowa!
Była to w rzeczy samej właścicielka „Helwiry“. Nadbiegła z dalszych pokojów, posłyszawszy głośną rozmowę — i również poznała swych gości.
— Jak pan śmiał! — wypadł z jej piersi gniewny okrzyk. — Kim jest ten drugi jegomość?
— Mój przyjaciel! — rzekł krótko Fred. — Zresztą, nie zamierzamy się tłomaczyć! Proszę odpowiedzieć natychmiast! Czy Hanka bawi w domu?
Helmanowa, choć wściekła, zmięszała się na chwilę. Próżno było dalej zaprzeczać.
— Niema! — odparła krótko.