Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Ofiary półświatka.djvu/160

Ta strona została uwierzytelniona.

— Niema jej od paru dni?
— A cóż to pana obchodzi? — dała folgę uniesieniu. — Mogła wyjechać na czas jakiś z Warszawy. Nie żaden to dowód, aby pan siłą wdzierał się do cudzego mieszkania... Hanka napewno nigdy nie pogodzi się z panem.
Na tyle panował nad sobą w obliczu niebezpieczeństwa, że nie wybuchnął, a spokojnie odrzekł...
— Łaskawa pani! Nie przybyłem tutaj, aby szukać zadośćuczynienia za krzywdy doznane od niej... Ten porachunek pozostawimy na inną porę... Prędzej, czy później, panią kara Boża nie minie... Lecz nie o tem chcę mówić... Przypadkowo natrafiłem na ślad, gdzie znajduje się Hanka i powinniśmy złączyć wszystkie nasze wysiłki, aby ją stamtąd wydobyć.
— Gdzież się znajduje? — powtórzyła już teraz niespokojnie Helmanowa.
— W złodziejskiej spelunce!
— Niemożebne! Żartuje pan chyba? W złodziejskiej spelunce?
Właścicielka „Helwiry“ zbladła tak gwałtownie i taki przestrach odbił się na jej twarzy, że jeśli Fred przez chwilę mógł podejrzewać, że miejsce pobytu Hanki jest jej wiadome, lub, że przyczyniła się ona w jakikolwiek sposób, aby Hanka tam się znalazła, podejrzenia te opuściły go całkowicie.
— Tak, w melinie! — podkreślił — A mój przyjaciel pani resztę opowie...
Na twarzy Helmanowej nie było już śladu gniewu. Nad nienawiść przemogło uczucie macierzyńskie i niepokój o losy córki. Wpijała się wzrokiem w Bartmańskiego, gdy ten powtarzał skąpe szcze-