Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Ofiary półświatka.djvu/161

Ta strona została uwierzytelniona.

góły podsłuchanej rozmowy. Lecz, szczegóły te musiały być dla właścicielki „Helwiry“ wystarczające, bo gdy handlowiec ukończył swą relację, złamanym głosem wyszeptała:
— Ta dziewczyna!... I on... Tolek!... Dokąd zawleczono nieszczęsną Hankę? Co oni chcą z nią zrobić? Och, jakżeż jestem ukarana...
Korski, widząc jej przygnębienie, nie triumfował bynajmniej. Nieszczęście, które ich spotkało, było ich wspólnem nieszczęściem, a przestrach, jaki ogarnął Helmanową, znającą lepiej, niż on, zwyczaje podziemnego świata, świadczył, iż jego obawy o los Hanki, są uzasadnione. Zresztą, dalsze słowa, które wypadły z ust Helmanowej, potwierdziły to silniej jeszcze.
— Co oni chcą z nią zrobić? — powtórzyła — Tamto? Niemożliwe! Toć wiedzą, że to moja córka! Ulękną się zemsty! Więc pieniędzy? Tak, pieniędzy! O, dam im dużo! Nie poskąpię... Dostaną, ile zażądają. Moja złota, biedna Hanka! Jak zrobić, żeby corychlej wyrwać ją z ich szponów...
Fred, patrząc na rozpacz właścicielki „Helwiry“, zapomniał prawie o doznanych od niej krzywdach. Była mu teraz bliska, a te same cierpienia wspólnie z nią przeżywał.
— Zawiadomimy policję! — wyrwało mu się nagle.
— Tylko nie policję! — odrzekła niechętnie — Dam sobie bez niej radę...
— A jeśli się nie uda? — powątpiewał. — Toć ja nie będę spokojnie oczekiwał, z założonemi rękami...