Przez dziwny bowiem kaprys, czy też niechęć, aby podejrzano jej tajemnice, nie trzymała stałej służby, a wszystko spełniała stara przychodnia kucharka i owa panna sklepowa, najbliższa pomocnica Helmanowej. Te szły najpóźniej o dziewiątej do siebie, a właścicielka „Helwiry“, zaryglowawszy się ze wszech stron, — twierdziła, iż tak czuje się najbezpieczniej.
Dziś nastąpiło to samo — a gdy opuściły one mieszkanie, dopiero wtedy Helmanowa poczuła wielką pustkę.
Nie było do kogo nawet słówkiem się odezwać a wciąż mijały godziny.
Raz tylko ponurą ciszę wytwornego apartamentu zmącił telefoniczny sygnał. Ale nie wieść od Tolka. Dzwonił Fred, który w obliczu niebezpieczeństwa, zapomniawszy o wszelkich urazach, nie mogąc doczekać się jutra, zapytywał, czy Helmanowa już natrafiła na ślad Hanki. Odparła przecząco — a taka boleść zadźwięczała w jej głosie, iż nie mógł jej podejrzewać o kłamstwo, lub nowe wykręty. Dodała zresztą, że prosi go usilnie, aby zjawił się u niej jutro z samego rana, gdyż zapewne nie obejdą się bez pomocy władz i wypadnie złożyć o zaginięciu zameldowanie. A gdy napierał, żeby uczyniono to natychmiast, znów odrzekła, iż lepiej wstrzymać się jeszcze te parę godzin...
Rozmowa została ukończono. A Helmanowa, nie zastanawiając się nawet jakie dziwne sytuacje stwarza życie, połączywszy ją teraz w ścisły związek z Fredem, z powrotem podjęła swój niespokojny spacer po sypialni...
Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Ofiary półświatka.djvu/164
Ta strona została uwierzytelniona.