ka tysięcy... Dla nas to frajer, to grosze. Nasze warunki są...
— Jakie?
— Pięćdziesiąt kawałków i biżuterja! — wypaliła niespodziewanie — Wszystkie te kamuszczki, z któremi się szefowa tak obnosi...
— Co? Pięćdziesiąt tysięcy złotych i moja biżuterja?! — zawołała Helmanowa z oburzeniem — Poszaleliście?...
— Nie! Jesteśmy zupełnie przytomni!
— Nigdy nie dostaniecie...
— Jak pani szefowa uważa!
Zaległa chwila milczenia. Podczas, gdy dziewczyna przyglądała się nadal ironicznie właścicielce „Helwiry“, a Tolek siedział z oczami opuszczonemi do dołu, Helmanowa wielkiemi krokami, w podnieceniu mierzyła swą sypialnię.
— Naprawdę, powarjowali! — wykrzyknęła gniewnie, przystając raptem. — Za głupią informację chcą mi zabrać cały majątek...
— Dużo jeszcze zostanie!
— Milcz, bezczelna dziewczyno! — nie mogła pohamować się dłużej. — Uważam to wszystko za kpiny... Pragniecie wykorzystać sytuację, ale wam to się nie uda... Córkę potrafię odnaleźć i bez was...
— Trudno będzie! — pokręciła ulicznica z powątpiewaniem głową.
— Wcale nie trudno! Natychmiast zawiadomię władze... Rychło na jej ślad natrafią... Jeśli wam ofiarowywuję pieniądze, to tylko dlatego, że chcę uniknąć skandalu... O ile wam się to nie podoba, sprawę załatwimy inaczej...
Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Ofiary półświatka.djvu/168
Ta strona została uwierzytelniona.