Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Ofiary półświatka.djvu/169

Ta strona została uwierzytelniona.

Na dziewczynie pogróżki Helmanowej nie uczyniły najlżejszego wrażenia. Przeciwnie, z jakimś nieokreślonym uśmieszkiem, zagadnęła.
— A jeśli do tego czasu oni z pani córką, panną Hanką, tak się załatwią, że nie będzie z niej już żadnej pociechy... Tylko wstyd i hańba?
Dreszcz lęku przebiegł po plecach Helmanowej. Tej ewentualności właśnie bała się najwięcej. Lecz opanowując się i nie dając nic poznać po sobie, wyrzekła energicznie:
— Nie przerażą mnie podobne głupstwa, moja panienko! Ci, którzy moją córkę uwięzili, wiedzą zapewne doskonale, jaka im grozi odpowiedzialność, gdyby zostało spełnione to, o czem panienka wspomina... Po raz ostatni powtarzam... Szantażować się nie pozwolę, a pieniądze daję, chcąc uniknąć rozgłosu... Dam, pięć tysięcy!...
— Mało!... — padła spokojna odpowiedź.
Helmanowa zastanawiała się chwilę.
— Dziesięć tysięcy! — zawołała wreszcie. — Ani grosza więcej!... To jest ostatnie moje słowo!
— Nie!
Zuchwały ton dziewczyny podrażnił Helmanową. Aż dusiła się z tłumionej złości.
— Wszystkiego wam mało! — syknęła z jakąś dziką determinacją. Źle się ta cała zabawa skończy! Obejdę się bez was... Radzę się dobrze zastanowić, moja panienko... No i ty Tolku...
Chciał się z czemś odezwać, lecz piorunujące spojrzenie dziewczyny zamknęło mu usta. Ona tymczasem pojęła, że nic już więcej nie uda się wydusić z Helmanowej. Zaofiarowana suma, choć w in-