Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Ofiary półświatka.djvu/17

Ta strona została uwierzytelniona.

— Cieszę się zawsze, kiedy skojarzę dobraną parę...
— Ach... tak!...
— I rada widzę ich szczęście! Otóż prawdziwą byłoby dla mnie przyjemnością, gdybyście przybyli razem w odwiedziny..
— Do pani? — podchwyciła Lenka, bez wielkiego zapału, bo osoba Helmanowej, mimo wszystko, napełniała ją pewnym lękiem i odrazą, a sądziła, że na zwrocie długu znajomość się skończy. — Nie wiem...
— Czy dyrektor Horwitz zechce przybyć? Lubi mnie bardzo i przekonana jestem, że przyjdzie, o ile pani go o to poprosi!...
— Pewnie!...
— Pogawędzimy wesoło godzinkę... Więc?...
Nagła myśl przemknęła przez głowę Lenki: Helmanowa pragnie się przekonać, czy nie nablagowała ona o swej zażyłości z Horwitzem, poto, by uzyskać prolongatę długu. Czemuż zresztą nie miałaby namówić dyrektora? Skoro Helmanowa tego tak sobie życzy? Przyjdą razem, zwróci pieniądze i posiedzą chwilę... Nieco to będzie krępujące i niemiłe, lecz... Takiej baby, jak właścicielka „Helwiry“, lepiej nie zrażać i nie czynić sobie z niej wroga.
— Więc? — powtórzyła Helmanowa, lękając się w duchu, że o jaki kaprys Lenki rozbije się cały plan.
— Skoro pani równie serdecznie nas zaprasza! — Okońska podkreśliła słowo „nas“, jakgdyby z Horwitzem była już po ślubie — Przybędziemy z największą chęcią...