Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Ofiary półświatka.djvu/170

Ta strona została uwierzytelniona.

nych okolicznościach mogła się jej wydać olbrzymią, obecnie była tylko drobiazgiem. Toć szło o setki tysięcy i jeśli dostała się do mieszkania Helmanowej z takim trudem, to nie poto, aby odejść z mierną zdobyczą. O ile wiodła jeszcze ten targ, to tylko, aby się przekonać, czy właścicielka „Helwiry“, przestraszywszy się niebezpieczeństwa, grożącego Hance, — nie zgodzi się na całkowitą kapitulację i dobrowolnie nie złoży żądanego okupu. Wtedy unikało się ryzyka. Lecz ton „starej“ świadczył o niezłomnem postanowieniu. Należało tedy postąpić inaczej, jak zgóry zostało ułożone, poza plecami Tolka... Och, dziewczyna nie żywiła nigdy żadnych skrupułów, ani też nie przerażał jej czyn najpotworniejszy.
— Cóż namyśliliście się? — zagadnęła Helmanowa, przyjmując jej milczenie za zgodę na swe werunki.
Udając, iż sama nie wie, jak ma postąpić, Maryśka nagle skrzywiła się, kichnąwszy głośno.
— Ach! — zawołała — zapomniałam chusteczki! Pozostawiłam ją w palcie, w przedpokoju... Zaraz powrócę, to dam pani szefowej odpowiedź...
Szybko zerwała się z miejsca i wybiegła z sypialni, gdyż w rzeczy samej, w przedpokoju, wisiał jej płaszczyk Na twarzy właścicielki „Helwiry“, która w tym postępku nie dostrzegła nic podejrzanego, odbił się wyraz triumfu. Przełamała opór dziewczyny i ta teraz zgodzi się na wymienioną sumę. Szkoda, że pochopnie zaofiarowała aż tyle... Można było poprzestać na połowie.
Cały gniew Helmanowej wylał się na Tolka.