Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Ofiary półświatka.djvu/18

Ta strona została uwierzytelniona.

— Doskonale! — Helmanowa aż klasnęła w dłonie — Znakomicie... Jutro jestem zajęta, ale pojutrze...
— Zgoda!... Pojutrze... O której godzinie?
— Ma pani wieczór wolny?
— Oczywiście!... Przecież nie zależę od nikogo...
— O ósmej!
— Dobrze!
— Tedy o ósmej!... Żeby nam nikt nie przeszkadzał... Sama pani wie, jestem cały dzień zajęta i mam ciągłe odwiedziny klijentek! — przymrużyła cynicznie lewe oko — A chcę wami nacieszyć się dowoli.. Mam nadzieję, że się nie znudzicie zbytnio w mojem towarzystwie... Przygotuję dobrą kolacyjkę, smaczne winka.. Horwitz to lubi...
— Pocóż tyle kłopotu?
— Żaden kłopot! Drobiazg! Prawdziwa przyjemność... Proszę porozumieć się z dyrektorem i zawiadomić mnie ostatecznie, czy pojutrze możecie przyjść, żebym nie miała zawodu....
— Sądzę, napewno!... O ile wiem, Horwitz po jutrze jest wolny... Zamierzaliśmy pójść do teatru...
— Zamiast do teatru przyjdziecie tutaj... Ręczę, że nie pożałuje pani i dobrze się zabawi... W każdym razie, jutro z rana, oczekuję na telefon...
— Nie omieszkam zawiadomić, choć mam wrażenie, że nie wypadnie żadna przeszkoda!.. A pan Horwitz robi, co ja zechcę...
— Widzę, że dobrze go pani wzięła pod swój pantofelek!... Słusznie!... Mężczyzn najlepiej trzymać krótko.
Lenka wyszła zachwycona od Helmanowej. Po-