Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Ofiary półświatka.djvu/180

Ta strona została uwierzytelniona.

Dalsze rozmyślaia Gliniewskiej, przerwało jakieś poruszenie na kanapie. To wiedźma, obudziwszy się z kolei, podnosiła się z posłania.
Co robić? Jedyna nadzieja w współtowarzyszce niedoli, tej Juli... Nadal należy udawać chorą... To też gdy Jengutowa, rozwarłszy okiennice — zbliżyła się do Gliniewskiej, ta leżała znów z zamkniętemi oczami, usta bełkotały coś nie wyraźnie i przysiągłbyś, że Hankę męczy gorączka.
Zdziwienie odbiło się na twarzy starej.
— Jeszcze, nieprzytomna?
Zerknęła na leżącą raz i drugi, pokręciła głową i zawołała:
— Lutek!
— Co jest? — odezwał się z za przepierzenia, widocznie niedawno obudzony.
— Dalej choruje!
Wiadomość ta nie przejęła go zbytnio.
— Trudno! — mruknął — Najwyżej stracim gościa! W nocy, tak i tak wywieziem ją z Warszawy...
— Prawda! Ale i gościa żal...
Był to zapewne komentarz do tajemniczej konferencji, którą wiedli wczoraj w kuchence z dziewczyną.
Hanka drgnęła. Dokąd zamierzano ją wywieźć? Lecz, nie posłyszała nic więcej, bo w mieszkanku zaległo milczenie.
Jengutowa, ubrawszy się powoli, przeszła do kuchenki i tam przystąpiła do czynności gospodarskich. Rychło pośpieszyła do niej i Jula, która nocowała za przepierzeniem, wraz z drabem. Ten tylko