Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Ofiary półświatka.djvu/196

Ta strona została uwierzytelniona.

Co nastąpi jeśli niedyskretni „gazeciarze“ zechcą się popisywać i jego nazwiskiem?
A ponieważ każde nieszczęście wspólnie znosić jest łatwiej — tembardziej, gdy razem się zgrzeszyło — dyrektor wciąż myślał o Lence. Wreszcie, nie wytrzymał i pochwyciwszy za telefoniczną słuchawkę, rzucił numer — Okońskich.
Pana Ignacego nie było w domu. Lenka odebrała telefon i drgnęła z radości, choć w pierwszej chwili udała obojętną.
— Pani Lenko! — bełkotał — Po tem, co zaszło...
— Nie rozumiem?
— Świetnie pani rozumie!... Rzecz niezwykle poważna! Musimy się zobaczyć osobiście!
Zobaczyć się osobiście z dyrektorem, było obecnie najgorętszem życzeniem Lenki. To też zgodziła się na wyznaczone spotkanie, i około siódmej, kiedy poczęło się zmierzchać, znalazła się na jednej z bocznych ulic, dokąd udał się po nią swym samochodem Horwitz.
Niezadługo siedziała Lenka w wytwornem aucie obok dyrektora, a ten zaczerwieniony i niespokojny przemawiał:
— Ładna historja!... Jeśli władze zechcą wszystko wyciągnąć na jaw...
— Będziemy skompromitowani!...
— Oboje!... Zwierzchnik z żoną podwładnego.
— Ignacy zrobi ładną awanturę!
— Napewno!
Horwitz nerwowo gryzł wąsy. Wreszcie, po namyśle, wypalił.
— Tu byłoby jedno wyjście!