Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Ofiary półświatka.djvu/197

Ta strona została uwierzytelniona.

Podniosła nań oczy, z zaciekawieniem.
— Musimy uprzedzić wypadki! — mówił. — Jutro wynajmę ci mieszkanie... Śliczne mieszkanko... Wyprowadzisz się, natychmiast, od męża, a ja sam rozmówię się z Ignacym.
Nie wierzyła własnym uszom. Więc, wszystko miałoby się tak doskonale ułożyć, gdy sądziła, że już jej się wymyka świetna karjera? Zapomniane zostały dobre postanowienia i o zmianie życia i o pracy, a w wyobraźni rysował się znowu obraz rozkoszy i pieniędzy.
Czując jednak, że Horwitz dziś pójdzie na wszelkie ustępstwa, odparła, ze znakomicie udaną obojętnością:
— Mój drogi! Ja pragnę pozostać uczciwą mężatką!
Choć dość śmiesznie zabrzmiał obecnie ten wykrzyknik, Horwitz nie zwrócił na niego uwagi a zamierzając ostatecznie olśnić Lenkę, dodał:
— A potem, spełnię to, czegoś sobie, tak gorąco życzyła! Ożenię się z tobą!
— Ty, ożeniłbyś się ze mną?
— Tak! — przytwierdził, myśląc, że później łatwo mu przyjdzie wykręcić się z tej obietnicy. — Przecież już wtedy!... Tylko pomiędzy nami zaszły drobne nieporozumienia... Wiesz doskonale, że cię uwielbiam!
— Uwielbiasz? A ostatnim razem, w jaki sposób odzywałeś się do mnie?
Poczęły się długie wyjaśnienia. Aczkolwiek Lenka niezbyt wierzyła w szczerość zapewnień dyrektora, przyszłe małżeństwo obchodziło ją niewiele. Jutro zdobędzie własne mieszkanie! To, najważniejsze.