Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Ofiary półświatka.djvu/198

Ta strona została uwierzytelniona.

To też przytulona do jego boku, świetnie kłamała słowa uczucia. Wreszcie, chcąc wyświetlić wypadki u Helmanowej, opowiedziała o faktach, posłyszanych od brata. Ale Horwitza obchodziła mało i Hanka i nieszczęścia Freda. Myślał, że poczyniwszy odpowiednie kroki u władz i rozmówiwszy się z Okońskim, uda mu się zażegnać skandal i na długo przywiązać do siebie rozkoszną kochankę.
Bo jakaż z niej wspaniała kobieta! Znów owiał go aromat jej młodego ciała, znów wyczuwał je blisko przywarte do siebie...
Nie wytrzymał — i szepnął cicho coś Lence do ucha. Lecz ta, już była skończoną kokotą — i z oburzeniem odsunęła się od dyrektora.
— Nie! — wyrzekła stanowczo. — To niemoralne!... W mojem mieszkaniu, gdy będę twoją narzeczoną!... I, o ile kupisz mi brylanty...
W rzeczy samej, Lenka posiadła rychło i mieszkanie i brylanty. Choć władze nie zamierzały skorzystać z papierów, nalezionych w salonach „Helwiry“, Horwitz pod wpływem strachu, rozmówił się nazajutrz szczerze z Okońskim. Ten, z początku, ciskał się porządnie i groził awanturą, lecz oburzenie jego nikło, w miarę zwiększania się, zaofiarowanej mu sumy. Wreszcie, zdarłszy z dyrektora dość znaczny okup, zgodził się podać do dymisji z biura i zrzec się wszelkich praw do żony, a nawet wcale uprzejmie pożegnał się z Lenką. Myślał już, że wygodnie będzie wynaleźć znowu przystojną dziewczynę, na której wdzięki połaszczyłby się nowy „kochliwy“ dyrektor.
A Lenka?