Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Ofiary półświatka.djvu/199

Ta strona została uwierzytelniona.

Wyszła ona nawet zamąż za dyrektora, lecz krótkotrwałe było to małżeństwo...
Kto bliźniemu, bowiem, zabiera żonę — powiedział arabski filozof — rychło tę żonę przez innego traci!...
Lecz dzieje Lenki, wymagałyby nowej powieści...
Gdy Lenka z Horwitzem jechali, przytuleni do siebie, podmiejską dzielnicą — szofer wybierał umyślnie mało uczęszczane uliczki, nagle dwóch przechodniów, na widok luksusowego auta, przystanęło, a jeden z nich drgnął wyraźnie.
Był nim Fred.
Pomimo, że dochodziła już ósma i zapadł oddawna mrok, we wnętrzu oświetlonego samochodu rozpoznał siostrę...
Z Horwitzem...
Innym razem, może pobiegłby za niemi, zatrzymał samochód, a siostrze rzucił parę cierpkich słów prawdy. Innym razem może zabolałoby go więcej, iż ta sama Lenka, która parę dni temu obiecywała poprawę, znów powraca do starych grzechów i stacza się po pochyłej drodze....
Teraz, skrzywił się tylko z niesmakiem i szybko odwrócił się do Bartmańskiego, który mu w przechadce towarzyszył, jakby pragnąc zasłonić widok wdzięczącej się do siebie pary.
— Komu raz łatwy zasmakuje chleb — pomyślał z boleścią — nie prędko się od niego odzwyczai! Ha... półświatek...
Bartmański, w rzeczy samej, nie spostrzegł siedzących w aucie i nie zwrócił szczególnej uwagi na zmianę w zachowaniu się przyjaciela. Tak był od ra-