Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Ofiary półświatka.djvu/205

Ta strona została uwierzytelniona.

taksówki i wskoczyli do niej, obiecując szoferowi podwójną zapłatę.
Migały ulice, uliczki, domy i domki, a przyjaciele milczeli, licząc sekundy i minuty. Nie pamię- swem podnieceniu, iż prócz lasek, nie posiadają innej broni i trudno im będzie stanąć do walki z uzbrojonymi przeciwnikami, zanim policja z pomocą pośpieszy. Lecz Fred, gotów był obecnie rzucić się z gołemi rękami na najliczniejszą bandę zbójów, byle wyrwać Hankę...
Nareszcie! Solec... 312...
Taksówka zatrzymała się przed jakąś niską, obdrapaną kamienicą. Wyskoczyli z niej Fred z Bartmańskim i rzucili się do bramy, zapominając nawet uiścić szoferowi należność. Również uszło ich uwagi, że nieco opodal, stał drugi samochód z pogaszonemi światłami, a koło niego jakiś drab, o podejrzanym wyglądzie, wydawał, po cichu, zlecenia kierowcy.
Już podwórze... Ciemne, tajemnicze podwórze, tchnące występkiem i zbrodnią...
Umierająca wyszeptała wyraźnie: na parterze! Lecz, tyle mieszkań się tam mieści? Dozorcy nie należy zapytywać, w żadnym wypadku... Nazwisko: Jen...? Ale, czy to całe, czy tylko początek nazwiska?
Błąkali się tedy po podwórzu, próżno zgadując, gdzie się mieści więzienie Hanki, gdy wtem uderzył ich niespodziewany widok. Olbrzyme podwórze było puste. Lecz nagle, z sionki, znajdującej się na wprots bramy, wyłoniły się trzy postacie kobiece. Dwie z nich, podtrzymywały, znajdującą się w środ-