Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Ofiary półświatka.djvu/208

Ta strona została uwierzytelniona.

— Hanka! — zawołał z wybuchem dzikiej rozpaczy. — Hanka, nieprzytomna!... A może zabita?...
Podniósł ją ostrożnie z podłogi, a widząc, że w pokoju, do którego drzwi pozostały otwarte, znajduje się łóżko, tam podszedł i ostrożnie ją złożył.
— Żyje! — wymówił nagle, pochyllwszy się nad nią. — Oddycha! Bogu dzięki, żyje!.... Lecz, coście z nią zrobiły, łajdaczki?
Groźnie zwrócił się do wspólniczek, wciąż jeszcze znajdujących się w przedsionku. Stara, po otrzymanym ciosie, skuliła się w kącie, trzymając się za głowę, a Maryśka, niby dzika kotka, szarpała się wciąż, chcąc się wyrwać z uścisku Bartmańskiego.
Nagle zwinęła się w kłębek, czyniąc jakiś gwałtowny ruch, a Bartmański, syknąwszy z bólu, cofnął się gwałtownie. Zęby dziewczyny pozostawiły krwawy ślad na jego ręce. Była wolna.
— Żyje! żyje!... — krzyknęła z gniewem, nawiązując swój wykrzyknik do ostatnich słów Freda. — Ale, niewiadomo, czy wy stąd żywo wyjdziecie! Jeszcześ nie odzyskał narzeczonej!
Jednym susem znalazła się za drzwiami, zatrzaskując je za sobą. Zgrzytnął od zewnątrz klucz. Zostali uwięzieni.
— Niewielkie zmartwienie! — mruknął Fred, wzruszając ramionami. — Policja niedługo się zjawi! Ty zwiąż tę starą wiedźmę, a ja zajmę się Hanką.
Pochwycił, stojącą nae umywalni karafkę z wodą i podbiegł do łóżka, chcąc ocucić narzeczoną. Lecz, choć zwilżał skronie i twarz, oczy wciąż pozostały zamknięte i tylko delikatny ruch piersi wskazywał, że w Gliniewskiej tkwi jeszcze życie.