Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Ofiary półświatka.djvu/21

Ta strona została uwierzytelniona.

ją obchodzi, że inny „korespondent“, — niebieski ptak, żerujący z jej polecenia po modnych kawiarniach, — donosi, iż do Warszawy zawitał cudzoziemiec, zasobny w dolary i wartoby go zwabić w progi „salonu mód“, przy pomocy urodziwej przynęty? Cóż wreszcie ją wzrusza, że w następnym liście, wzbogacony rzeźnik a stały bywalec salonów „Helwiry“, błaga o znajomość z prawdziwą arystokratką, damą dystyngowaną, dając do zrozumienia, że o koszta mu nie chodzi, a o „fasonową hrabinę“? Kiedyindziej sfabrykowałaby Helmanowa podobną „damę“ na poczekaniu, ściągając do siebie, którąś z bawiących w Warszawie wykolejonych rosjanek i przedstawiając ją, jako autentyczną księżnę, skuzynowaną z domem carów.
Lecz obecnie Helmanowa niema ani głowy, ani chęci do podobnych „interesów“.
Naprawdę zamierzyła zlikwidować „firmę“ i opuścić Warszawę. Pieniędzy posiada dość — nie nęcą jej również miłosne przygody. Gdy sprzeda „Helwirę“ i odprawi Tolka, przeszłość umrze, stanie się inną kobietą. Wyjedzie razem z Hanką — a co dalej nastąpi, życie pokaże. Bo nie wątpi na chwilę, że odzyska córkę i świetnie obmyślona intryga nie zawiedzie. Jeszcze dzień cierpliwości — a pojutrze Hanka sama wyprze się Freda... Głupi smarkacz!... Gdyby, miast oczerniać i odciągać od niej córkę, był przymknął na wszystko oczy i zabiegał o jej względy, możeby zgodziła się na ten związek, bo zdaje się, chłopak jest porządny i Hanka go kocha... Lecz teraz musi postąpić inaczej i smarkacza „położy“ a Hanka rychło przeboleje ten cios... Zresztą