Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Ofiary półświatka.djvu/22

Ta strona została uwierzytelniona.

nie o takim marzyła mężu... Za głupi... Prawością i szumnemi zasadami daleko się nie zajedzie... A ten chłystek śmie na nią szczekać, gdy jego siostra, Lenka jest od Helmanowej nie lepsza... Jeśli o tem nie wie, to rychło się dowie a również się dowie, co znaczy prowadzić z Helmanową wojnę...
Dyskretny stuk w dzwi przerwał te rozważania.
— Tolek! — pomyślała i schowawszy do szuflady leżącą na biureczku korespondencję, rzuciła głośno:
— Proszę!
W rzeczy samej, był to pan Tolo, jak zawsze wyświeżony i wyelegantowany, który punktualnie przybył na wezwanie. Choć wszedł mile uśmiechnięty, śmiech ten krył niepokój, bo zerknąwszy na twarz Helmanowej, zauważył, że jest dziwnie zimna i zasępiona — a szefowa zdawała się o nim zapominać od pewnego czasu.
— Najdroższa Wiruchno! — począł przymilnie swoim zwyczajem, całując z przejęciem ręce właścicielki „salonu mód“ — Jakże się cieszę, że cię widzę... Ładnie, tak zaniedbywać Tolka?...
— Wyjątkowo byłam zajęta...
— Ale, żeby nie znaleźć choć chwileczki, choć najmniejszej chwilki!.. Wiesz, jaki jestem do ciebie przywiązany... Stęskniłem się naprawdę...
Helmanowa nie miała żadnych złudzeń, co do istotnych uczuć swojego amanta. Przeciwnie, zgodnie z zakreślonym planem, zamierzała jednocześnie załatwić dwie sprawy: zerwać z Tolkiem i zużyć go, jako narzędzie. To też, przerywając potok komedjanckich czułości, oschle rzekła: