Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Ofiary półświatka.djvu/23

Ta strona została uwierzytelniona.

— Wzrusza mnie to wielce, żeś się za mną stęsknił... Jednak musisz się przyzwyczaić do tego, że coraz rzadziej będziemy się widywali!..
— Czemu? — zawołał, tym razem z niekłamanem niezadowoleniem.
— Co było, więcej nie wróci!..
— Zrywasz ze mną?
Helmanowa skinęła głową.
Tolek przeraził się nie na żarty. Kieszeń szefowej stanowiła dlań, choć skromne, ale pewne źródło dochodów. Lecz, pozatem, w grę wchodziły poważniejsze względy. Jak wiemy z rozmowy Tolka z panną Mary, dawno kusiła go chętka dobrania się do biżuterji „starej“ i wynagrodzenia sobie sutym łupem, dotychczasowych poświęceń i nudnych umizgów miłosnych. Mogło się to powieść tylko w tym wypadku, o ile Helmanowa, nabrawszy doń większego zaufania, pozwoliłaby w mieszkaniu dłużej pozostawać, gdyż mimo rad Mary. Tolek bał się wszelkich włamań i czynów gwałtownych. A tu nagle taka niespodzianka...
Próżno zostały stracone zachody? Z rąk mu się wymyka jedyna w swoim rodzaju sposobność? Co powie na to Mary, która jest taka niecierpliwa i wciąż nagliła o przyśpieszenie „roboty“. Wścieknie się i zwymyśla Tolka a może więcej wogóle nie zechce z nim gadać...
Cóż wpłynęło na raptowne postanowienie Helmanowej? Głupstw jej kto naznosił, czy też inny wpadł w oko? Należy ją dyskretnie wybadać. A nuż, wszystko da się odrobić jeszcze?
— Nigdy nie spodziewałem się — począł, ro-