Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Ofiary półświatka.djvu/28

Ta strona została uwierzytelniona.

wie, nic przykrzejszego nie mógł usłyszeć, niźli dotychczas usłyszał. A jeśli zatrzymywała go Helmanowa, musiał w tem być jakiś cel ukryty.
— Jeśli sobie życzysz!... — bąknął sztywno — Choć po poprzedniej rozmowie...
— Poprzednia rozmowa niema nic do rzeczy!... — odparła, zajmując naprzeciw pognębionego amanta miejsce.
Istotnie wyświetliwszy swój z nim stosunek i udzieliwszy mu porządnej nauczki, pragnęła obecnie go użyć do wykonania pewnego planu, na którymi jej zależało wielce i gdzie pomoc Tolka mogła się okazać bardzo pożyteczna. To też rzekła, uśmiechając się lekko:
— Dawno już chciałam wyjaśnić pewne sprawy między nami, ale nie leżało w moich zamiarach robienie ci przykrości... Wiem tylko, że masz czasami niemądre hm... kawały i koncepty, a od tych „konceptów“ właśnie, pragnęłam się zabezpieczyć... Teraz zrozumiałeś, że próżna walka... Niczem mi zaszkodzić nie potrafisz, ja zaś cię trzymam w ręku... Pocóż to wypominać?.. Powtarzam, pożegnajmy się, jak dobrzy przyjaciele!...
— Pewnie! — potwierdził Tolek, nie mogąc uczynić inaczej.
— Dobrzy przyjaciele! — podkreśliła raz jeszcze — Bądź spokojny Tolku... Aczkolwiek niezbyt na to zasłużyłeś, nie rozstanę się tak z tobą i dam ci kilka tysięcy, abyś nie musiał przez pewien czas robić „kantów“... to jest — poprawiła się — żeby ci lżej było w życiu...
Tolek nie wierzył własnym uszom — na tyle