Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Ofiary półświatka.djvu/30

Ta strona została uwierzytelniona.

— Pojutrze... Musisz mi oddać pewną usługę!
— Usługę? Z najmilszą chęcią!
— W gruncie rzeczy, chodzi o bagatelę... — mówiła niby odniechcenia — Znajdziesz mi przystojną dziewczynę, bez zbytnich skrupułów... Może być „zawodowa“. I żeby umiała trzymać język za zębami! Cokolwiek u mnie zobaczy, ma o tem milczeć, jak grób.
— Hm!.. no... — wybąknął Tolek, zdumiony otrzymanem zleceniem.
— Właśnie dlatego do ciebie się zwracam — przybrała swobodny ton, zapalając papierosa — że ty masz duże znajomości w tych „sferach“ i wiem, że wynajdziesz taką, jakiej mi potrzeba... Ja z temi damami nie mam nic do czynienia, do siebie ich nie wpuszczam i nie wypada mi szukać — tu Helmanowa nie skłamała, gdyż, w rzeczy samej, jej „salon“ był niedostępny dla „panienek fachowych“, a żadna z „przyzwoitych kobiet“, zapewne, nie zgodziłaby się na rolę, jaką jej przeznaczyła właścicielka „Helwiry“. — Nie zaprzeczaj, że znasz wiele dziewczyn! Teraz gadamy szczerze... Może być nawet ta twoja Mary... Mało mnie to wzrusza, a podobno sprytna i lubi zarobić pieniądze... Ty zaś będziesz za nią odpowiedzialny... Żeby nie naraziła mnie na przykrość i dobrze odegrała swoją rolę. Oto powód, czemu zatrzymuję twoją sumkę!
Choć Tolo czynił chytrą minę i wtórował porozumiewawczemi grymasami słowom Helmanowej, — w gruncie nic nie pojmował. Aby wyświetlić sytuację, zagadnął:
— No dobrze! Powiedzmy znajdę dziewczynę...