Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Ofiary półświatka.djvu/32

Ta strona została uwierzytelniona.

kwotę. — Więc pięćset dla niej, a trzy tysiące dla mnie? — raz jeszcze się upewnił.
— Płatne tegoż wieczoru, po wykonaniu! Wiesz, że słowa dotrzymuję zawsze i nie będziecie czekali ani sekundy... Tylko jeden warunek...
— Mianowicie?
— Pamiętaj, dyskrecja całkowita!... Gdybyście zechcieli później rozsiewać plotki, lub inaczej przedstawiać całą historję, niźli ja chcę ją przedstawiać... potrafię dać się wam we znaki... A wiesz, że ze mną zaczynać niebezpiecznie!
— Pocóż wspominać o tem Wiro! Rad jestem, że ci mogę wyrządzić przysługę, reszta mnie nie obchodzi... A za osóbkę, którą sprowadzę, ręczę całkowicie!
— Więc doskonale!...
Porozumienie nastąpiło. Fred[1] powstał z miejsca, ucałował rękę Helmanowej i uczynił parę kroków w kierunku dzwi. Wnet jednak zatrzymał się i zerknął na „szefową“ niepewnie.
— Chcesz jeszcze o coś zapytać? — zagadnęła.
— Nie!.. Natychmiast idę na poszukiwania!.. Ale, ale...
— O cóż chodzi?
— Widzisz!... Sama zrozum!... Są koszta... Zdałoby się małe a conto!
Właścicielka „Helwiry“ uśmiechnąwszy się lekko i wyciągnąwszy z torebki kilka dwudziestozłotowych banknotów, wręczyła je Tolkowi.
— To wystarczy!... Więcej nie dostaniesz!
— Dziękuję!

— Do widzenia Jutro czekam!

  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; winno być Tolo lub Tolek.