Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Ofiary półświatka.djvu/34

Ta strona została uwierzytelniona.

ła... Teraz przed oczami mignęło kilka setek i się raduje! Kupi nowe garnitury, uchleje się parę razy, a co dalej będzie, nie myśli! O ile do wszystkiego się nie zabiorę, nic z tego nie wyjdzie.
Tolek podrapał się ze skupieniem po nosie.
— Co zamierzasz? — zagadnął.
— Zamierzam?... zamierzam?... — powtórzyła ze zniecierpliwieniem — Czyż ty sam nie rozumiesz, że stara chce zmajstrować kawał i sama lezie nam w ręce?... Za taką „komedyjkę“ nie daje się pięciuset złotych... Pierwsza z brzegu dziewczyna, za piędziesiątaka podobną odwaliłaby bujdę... Baba myśli, że tak cię ma w ręku, że nie ośmielisz się wsadzić nosa do jej spraw i sprowadzisz jej pokorne cielę, które zadowolni się byle tłomaczeniem, a gdy odegra swoją rolę, ucieszone z zarobku, odejdzie...
— Rzeczywiście! — bąknął, bowiem dawno mu przychodziły te refleksje do głowy, czując jednak przewagę właścicielki „Helwiry“, nie miał ochoty komplikować sprawy, uważając poprzednie plany za stracone. — Rzeczywiście! Ale zauważ? Jeśli nawet tak jest, musiała ona dobrze wszystko obmyśleć i niewiele jej zrobimy... Mojem zdaniem, bierzmy, co się do wziąć i pluńmy na Helmanową!
Zaśmiała się ironicznie.
— Ty możesz zrobić, jak ci się podoba — ja nigdy się nie cofam! Powiedziałam, że biżuterja starej musi być moja, to znaczy — poprawiła się — nasza i tę biżuterję zdobędę!... A ty siedź cicho i nie wtrącaj się!.. Ma ona rację, żeś głupi!... O, z gustem odegram rolę, jaką mi przeznacza.. Już dzwoń do niej, że