Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Ofiary półświatka.djvu/38

Ta strona została uwierzytelniona.

kience i jedynie zabierze swe książki, nawet drobiazgi pozostawi matce.
Stara Korska przyjęła przyszłą synowę z rozczuleniem. Fred przedstawił matce Gliniewską, jako studentkę, pannę samodzielną i zarabiającą na siebie, nie posiadającą w Warszawie ani bliższej, ani dalszej rodziny, gdyż pochodzi z Poznańskiego i której rodzice, ongiś tam zamieszkali, dawno umarli.
Korskiej całkowicie wystarczało to tłómaczenie. Zresztą wystarczyłoby jej wszystko, cokolwiek powiedziałby Fred. Lenka i Fred stanowili chlubę starszej pani i całą nadzieję na przyszłość. Dzięki nim miał poprawić się jej los i miała odzyskać dobrobyt. Lenka uczyniła karjerę i choć Korska nie wielkie korzyści dotąd wyciągnęła z tej karjery, kontentując się drobnemi „pożyczkami“, z mozołem wyciągniętemi od pana Ignacego, pocieszała się, że może później ten się okaże hojniejszy. Ale naprawdę swą wiarę pokładała w Fredzie.
Syn jest mądry, pracowity, oszczędny. Prędzej, czy później, skóro tylko ukończy uniwersytet, zajmie znaczne stanowisko. Kto wie, a nuż zostanie ministrem. Wszystko, co czyni, dobrze czyni i musi w tem mieć swe głębsze cele. Jeśli spodobała mu się Hanka, zapewne stanowi ona uosobienie zbioru cnót, również zarabiać dobrze będzie i dopomoże mu w życiu. Tak rozumowała, przywykła patrzeć na świat praktycznie, a gdy w powiekach Korskiej, obejmującej czule Gliniewską, szkliły się łzy, odnalazłbyś i tutaj odrobinę wyrachowania. Bowiem, odstępując dwie izdebki z trzypokojowego mieszkanka, młodej parze, nietylko nie traciła syna i wnoszo-