Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Ofiary półświatka.djvu/41

Ta strona została uwierzytelniona.

może... Fred zrozumie, Fred jest taki kochany, teraz mu tylko o tem mówić zawcześnie... Ale...
Właściwie jedna osoba tylko chodziła wyraźnie niezadowolona z przyszłego związku młodej pary, choć umiała znakomicie ukryć swe niezadowolenie. Mianowicie ciotka Klara. Zawezwana potajemnie przez Helmanową, godzinę wysłuchiwała ostrych wymówek, iż dzięki jej dwulicowości a pobłażaniu fantazjom Hanki stało się to, co się stało. Właścicielka „Helwiry“ nazywała starą krewną istotą niewdzięczną i przewrotną, grożąc wystraszonej nietylko zemstą, ale i obcięciem wszelkich „zapomóg“. Jeśli odrazu „kara“ nie nastąpiła, to tylko dlatego, że „szefowa“ obiecała ułagodzić trochę swój gniew, o ile pani Klara zechce poprawić się na przyszłość i co dnia, doniesie jaknajszczegółowiej, o zachowaniu się Hanki, Freda i o ich zamiarach. Przerażona ciotka, nie śmiąc odmówić temu rozkazowi, zamieniła się teraz w chytrego szpiega, zaniedbawszy nawet umiłowane konfitury. Każdy krok zakochanej pary był śledziony, a Helmanowa otrzymywała o nim ścisły raport.
Nie wiedziała o tem nic oczywiście Hanka, nie wiedział i Fred... Najlżejszy cień nie mącił ich szczęścia.
Działo się to we czwartek, piątego listopada i ta data na zawsze mocno utkwiła w pamięci Freda. Ileż razy przeklinał on później ten dzień tragiczny, dzień, który tyle zaważył na ich losie...
Powrócił właśnie do domu i spożywszy obiad, udał się do swego pokoiku, aby tam się przebrać i koło szóstej popołudniu, jak zwykle, podążyć do