Lenka wraz z Horwitzem stawili się, jak zostało umówione, jeszcze przed ósma u Helmanowej. Dyrektor krzywił się nieco na tę „wizytę, lecz uległ ukochanej, jak zresztą obecnie we wszystkiem jej ulegał.
Właścicielka „Herwiry“ sama wybiegła na ich spotkanie.
Serdecznie ucałowała Lenkę, mało na szyję nie rzuciła się Horwitzowi, poczem powiodła „najdroższych“ gości do jadalni, w której, na dzisiejsze przyjęcie, stół aż uginał się od butelek, półmisków i rzadkich kwiatów.
— Pocóż tyle kłopotu! — wyrwał się okrzyk Lence, podczas gdy dyrektor, wielki smakosz, na widok drogich trunków i wykwintnych zakąsek pokręcił głową z podziwem i mało nie mlasnął językiem.
— Głupstwo! — skromnie odparła Helmanowa. — Skromna przekąska dla przyjaciół!...
— Ładnie skromna przekąska...
Uczyniła swą najczulszą minę:
— Urządzam dla was, niby ucztę ślubną... Proszę więc nic nie krytykować i nic nie ganić... A te-