Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Ofiary półświatka.djvu/58

Ta strona została uwierzytelniona.

— Zaleca i nie zaleca...
— Nie rozumiem?...
— Mąż... — wypaliła nagle Lenka.
Horwitz skrzywił się okrutnie. Okońskiego nie cierpiał od pewnego czasu i w ciągłej żył obawie, że ten zechce skorzystać ze swoich małżeńskich praw. Teraz podniecony badał:
— Odważył się?...
O to tylko Lence chodziło.
— Rady z nim sobie dać nie mogę... Powtórnie zakochał się we mnie!...
A gdy wymawiała te słowa, taka dziś była ładna i pachnąca, że demon zazdrości coraz mocniej żarł serce Horwitza.
— Nie mogłaś mu powiedzieć wyraźnie... — zawołał.
— Nie zgodziłam się nawet na najdrobniejszą pieszczotę! — oświadczyła cnotliwie. Nie domyślasz się nawet, co przeżyłam... Ignacy jest taki brutalny...
Och, gdybyż nieszczęsny Okoński mógł posłyszeć, w jaki sposób w oczach zwierzchnika odmalowywała go żona! Czy zgodziłby się wówczas odejść pokornie z sypialni, a później sypiać na otomance, w stołowym!
Lecz Lenka wiedziała, jaką prowadzi grę i prostą drogą zmierzała do celu.
— Tak dalej być nie może! — wykrzyknął raptem podniecony Horwitz. — Musisz rozejść się z mężem!... Musisz zamieszkać oddzielnie!...
— Kiedy...