Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Ofiary półświatka.djvu/59

Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie troszcz się o nic... Ja się wszystkiem zajmę...
Ta obietnica jeszcze jej nie wystarczyła. Przybrała smutny wyraz twarzy.
— Kompromitacja...
— Jaka kompromitacja?
— Mam rodzinę... Brat okrutny purytanin... Zabiłby mnie, gdyby się dowiedział o naszym stosunku....
Horwitz wahał się dłuższą chwilę, wreszcie, przybierając teatralną pozę i czyniąc uroczystą minę, wypalił:
— Ożenię się z tobą!...
Udała, że nie wierzy własnemu szczęściu.
— Ty ożeniłbyś się ze mną?
Horwitz, przekonawszy w duchu samego siebie, o możliwości swego małżeństwa z Lenką, teraz ją począł przekonywać:
— Czemuż nie miałbym się ożenić! Czyż nie jesteś piękna, miła, inteligentna...
— Biedna gąska!... — udała skromną.
Lecz Horwitz już swój projekt traktował poważnie
— Żadna gąska... Potrafisz reprezentować dom! Będziesz świetną dyrektorową...
Lenka nie umiała pohamować się dłużej. Więc marzenia zostały osiągnięte. Klasnęła w dłonie, dając upust radości:
— Naprawdę!... naprawdę!... Tak mnie kochasz!.... Rozwiedziesz mnie z Ignacym?... Od jutra stanę się twoją narzeczoną?...
Spoważniał.