Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Ofiary półświatka.djvu/64

Ta strona została uwierzytelniona.

— Usłuchaj rady pani Helmanowej — poparł ją Horwitz. — Połóż się na otomanie... Uf!... W pokoju naprawdę jest gorąco!
Właścicielka „Helwiry“ również powstała od stołu i niczem najlepsza przyjaciółka, objąwszy Okońską, jęła prowadzić w stronę otomany.
— Ale mnie wcale się spać nie chce! — protestowała Lenka. — Ja... pragnę... zatańczyć...
— Zatańczy pani za chwilę! — tłumaczyła Helmanowa, prawie siłą ułożywszy Lenkę na kanapie i podsuwając poduszkę pod głowę. — Tylko parę minut odpocznie... No, cóż, dobrze?
— Czuję się doskonale! — mruknęła rozbawiona Lenka. — O... mam wrażenie, że jestem na okręcie... Wszystko płynie!... Podejdź bliżej! — zwróciła się do Horwitza, robiąc kuszącą minkę i wskazując, aby obok niej zajął miejsce. — Razem popłyniemy okrętem... I przytul się, poczuję się pewniejsza...
Horwitz, posłuszny wezwaniu, podbiegł do ukochanej i przy jej nogach, na otomanie, zajął miejsce.
— Ach, ty moje złotko! Królowo...
I na nim, licznie wychylone kieliszki konjaku i wina, pozostawiły ślad wyraźny. Oczy miał nieco mętne, na twarzy osiadł lubieżny wyraz, szczególniej, gdy przywarł do Lenki — i głośno sapał, pod wpływem panującej w jadalni dość dusznej atmosfery.
— O, tak, to lubię! — zawołała Helmanowa, widząc przytuloną do siebie parę. — Nie krępujcie