Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Ofiary półświatka.djvu/69

Ta strona została uwierzytelniona.

Posądzenie to wydało się Gliniewskiej tak zabawne, iż uśmiechnęła się lekko.
— Fred? W miłostki?...
Helmanowa wytrzymała spokojnie nieco drwiący wzrok córki.
— Może ci się wydać nieprawdopodobne, a jednak łączy go jakiś stosunk... niemal z dziewczyną uliczną... i rości ona sobie do niego prawa....
— Matko! Dość insynuacji...
Lecz właścicielka „Helwiry“ nie dała córce mówić dalej, przypuszczając decydujący atak:
— Więc, dowiedz się! — rzekła, z tą świetnie udaną szczerością, na jaką zdobyć się umieją ludzie przewrotni, przywykli wpierać w innych najbezczelniejsze kłamstwa. — Dowiedz się wszystkiego... Jesteś mojem dzieckiem i postanowiłam cię wyrwać z rąk faryzeuszów i ocalić, nawet wbrew twej woli... Może nieładne, co uczyniłam, lecz cel uświęca środki... Choć dawno zerwałam z „interesami“, o których ci wspominano w przesadzony sposób, ściągnęłam tu nietylko Okońską, siostrę Freda, ale i jego samego...
— Co? Fred...
— Bawi w mojem mieszkaniu!
Policzki Hanki oblał pąs i zawołała z wielkim gniewem:
— Ty... śmiałaś?...
Nie straciła na chwilę spokoju.
— Śmiałam! — odparła — Aby nareszcie pękła bomba! Przyznaję, użyłam podstępu... Napisałam doń list, że pragnę z nim poruszyć ważne rodzinne sprawy... Jednocześnie wezwałam ową panienkę...