Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Ofiary półświatka.djvu/70

Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie! To niesłychane...
— Abyś przekonała się nareszcie, kim jest twój „narzeczony“ i czy postępuje względem siebie uczciwie... Nadużył zaufania biednej dziewczyny i wtrącił ją w błoto... A ty, Hanko, jesteś oszukiwana...
— Kłamstwo!...
— Dlatego cię tu sprowadziłam i kazałam przez tyle godzin czekać, żebyć nie miała najlżejszych wątpliwości!...
Oczy Gliniewskiej rozszerzyły się niepomiernie.
— On... z dziewczyną?... Oszukał?... Jakiś zły sen chyba... Urządzacie komedję... Intryga, brudna intryga...
Helmanowa wzruszyła ramionami, a w jej głosie, rzekłbyś, zadrgała litość...
— Nieszczęsne moje dziecko! — jęła mówić, niby głęboko wzruszona. — Ileż dałabym zato, by ci oszczędzić tej przykrej chwili... Lecz musisz pójść za mną i wówczas sama stwierdzisz, czy kłamię... On jest wraz z nią, w gabineciku!
Wielka duchowa walka toczyła się w piersi Gliniewskiej. Jej powieki poruszały się szybko, jakby siłą tłumiąc łzy, a piersi falowały gwałtownie. Cofnęła się parę kroków od matki, niby uciekając od wstrętnego gada, z którym samo zetknięcie napawa obrzydzeniem, a z ust wybiegł cichy szept:
— Nie wierzę!
— Powtarzam! Pójdź ze mną...
Co ma robić? Jak postąpić? Jej miłość dla Freda była tak wielka, iż zwątpić weń, nawet na sekundę, wydawało się jej przestępstwem. Lecz czyż matka kłamie równie potwornie? Czyż usiłuje arcy-