Fred cofnął się o parę kroków... Do gabinetu weszła młoda i szykownie ubrana osóbka. Nie zdziwiona widokiem Freda, uprzejmie na powitanie skinęła mu główką i rzekła.
— Dobry wieczór...
— Dobry wieczór! — odparł machinalnie, usuwając się jeszcze dalej. Tymczasem ona, jako wyjaśnienie, dodała: — Szefowa jeszcze jest zajęta. Prosiła, aby tu zaczekać!
— Szczyt bezczelności! — mało nie wykrzyknął głośno, postanawiając spełnić poprzedni zamiar i natychmiast odejść.
Lecz ładna osóbka, niby odgadłszy ten plan, jeszcze grzeczniej wymówiła:
— Chce pan uciekać? Niechże pan siada... We dwójkę nam będzie mniej nudno...
Dość bezceremonialnie dotknęła jego ramienia, wskazując, aby zajął na tapczanie miejsce.
Fred obrzucił towarzyszkę ostrym wzrokiem. Była to panienka lat może dwudziestu, bardzo przystojna, brunetka, o krótko obciętych włosach, któ-