Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Ofiary półświatka.djvu/81

Ta strona została uwierzytelniona.

— Słyszysz? — powtórzyła — Chyba wystarczy?
Czy wystarczało? Dziwny bezwład przykuwał Hankę do miejsca, w piersiach brakło tchu, a przed nią wirowały żółte i zielone kręgi...
— Łotr!... Łajdak!... — słyszała, dobiegające z pokoju wrzaski — Czyż nikt nie ujmie się za moją krzywdą?
Helmanowa postanowiła położyć kres obrzydliwej awanturze. Otworzyła szybko drzwi.
— Co tu się dzieje? — rzuciła zapytanie, udając nieświadomość.
Fred, posłyszawszy niespodziewany hałas, odwrócił się a na widok właścicielki „Helwiry“, nie spostrzegając jeszcze Gliniewskiej, zawołał z oburzeniem:
— Nareszcie raczyła pani się zjawić! A tymczasem nasłała na mnie jakąś warjatkę!
Dziewczyna, chcąc się popisać przed Helmanową, nacierała coraz bezczelniej:
— Warjatka? — darła się, ile starczyło sił — Nazywa, warjatką! Za co? Skrzywdził! Unieszczęśliwił! A teraz łże!
— Kłamstwo! — zaprotestował Fred — Kłamstwo...
— Sama pani widzi! — załamała ręce, udając rozpacz — Jak on postępuje!!
Helmanowa, doprowadziwszy scenę do kulminacyjnego punktu, postanowiła ostatecznie pognębić Freda.
— Panie Korski! — rzekła, przybierając ton nieskazitelnej a moralnej patrony — Nie wiem, co było