Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Ofiary półświatka.djvu/84

Ta strona została uwierzytelniona.

wań i przykrości. Ale jeszcze nie byłam pewna całkowicie. Panna Marysia mogła się omylić, mogła mówić o innym Korskim. Dlatego też pozwoliłam sobie ją zaprosić na dziesiejszy wieczór, aby stanowczo stwierdzić, że to o pana chodzi.
— Więc to miały być te ważne sprawy rodzinne! — przerwał, podrażniony.
— Tak panie! — nie dała się zbić z tropu Helmanowa — Cóż może być ważniejszego, niż szczęście mojej córki?... Sprowadziłam pannę Marysię! A po sprzeczce, jaka pomiędzy wami miała miejsce, nie pozostaje chyba najmniejszej wątpliwości! Uczynił pan jej wielką krzywdę, którą powinien nagrodzić. A nie bałamucić Hankę! Zresztą sądzę, że i Hance, po tem, co ujrzała, również otworzą się oczy. I nie masz chyba do mnie żalu, Hanko — zwróciła się do córki — że niemal zmusiłam cię, abyś była świadkiem tej niemiłej sceny! Tu o zanadto poważne rzeczy chodzi... o twą przyszłość!!
Fredowi nagle, niczem zasłona spadła z oczu. To, co dotychczas w swojem doświadczeniu i dobroci serca, przyjmował za dobrą monetę, przedstawiło mu się w zgoła odmiennem świetle.
— Zrozumiałem wszystko! — zawołał, uderzając się w czoło — Podstęp! Wstrętny podstęp! Sprowadziła pani Maryśkę, żeby stworzyć pozory i rozłączyć mnie z Hanką.
— Ładne pozory! — burknęła Helmanowa.
— Pojmuję! — krzyczał dalej — Wepchnięto do pokoju, w którym się znajdowałem, umyślnie Maryśkę, żeby wywołała awanturę... Ładnie, tak postępować, Maryśko!