Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Ofiary półświatka.djvu/86

Ta strona została uwierzytelniona.

— Ależ, zrozum Hanko! — tłomaczył oszalały — To wszystko komedja... Zastawiono na mnie pułapkę! Wykorzystano idjotyczne pozory!...
— Nie... mów... nic!.. Nie kłam, Fredzie!
Załamał ręce z rozpaczą
— Hanko! Ulituj się, Hanko...! — Toć ja nie kłamię... Miej odrobinę zaufania...
— Nie... mogę...
— Nie możesz, gdy przysięgam, że to o podstęp chodzi! Wysłuchaj mnie, a zrozumiesz!
— Próżny trud, Fredzie!
— Czemu?
Gliniewska wymawiała teraz słowa powoli, czyniąc nad sobą niezmierny wysiłek.
— Od dłuższej chwili stałam za drzwiami... Mówiliście ze sobą po imieniu... widocznie coś cię łączy z tą panienką... Tyś ją błagał, przepraszał... Słyszałam!
— Zwykły zbieg okoliczności!
— Dość Fredzie! Nie udawaj! Wystarczy... Nie czynię ci wymówek... ale...
— Ale?
Zawahała się chwilę, poczem rzuciła mocno:
— Czuję wstręt!...
Oczy Freda patrzyły błędnie
— Hanko! Ty do mnie wstręt?
Nie otrzymał odpowiedzi. Gliniewska, wybuchnąwszy niespodzianie głośnym płaczem, uciekła w głąb korytarza.
Chciał pośpieszyć za nią, ale Helmanowa zastąpiła mu drogę.
— Nie pójdzie pan dalej! — rzekła wyzywająco.