Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Ofiary półświatka.djvu/92

Ta strona została uwierzytelniona.

— Lenko! W jaki sposób cię zaciągnięto do tej spelunki?
— Ja... ja... — prawiła, uśmiechając się bezmyślnie, wciąż pod wpływem szampana. — Przyszłam... z narzeczonym! Bawię się dobrze...
— Opamiętaj się! Co ty gadasz?
— Bo... widzisz... Fredzie...
Korskiego ogarnął gniew i rozpacz.
— Co oni z nią zrobili? — krzyknął. — Jest kompletnie nieprzytomna! Pan mi zato odpowie! — zwrócił się do Horwitza. — Jest pan skończonym łotrem!
Horwitz już w marynarce, ale bez kołnierzyka, starał się przybrać minę pełną godności. Nie zważając na obraźliwy wykrzyknik Freda, odparł spokojnie, chcąc zażegnać burzę:
— Wnet wszystko wyjaśnię! Zechce pan tylko przemawiać innym tonem, młody człowieku...
— Bez wykrętów! — wrzasnął Korski. — Nie wmówi mi pan, że moja siostra tu przyszła dobrowolnie! Zwabiliście ją podstępem, by następnie upoić i shańbić! Podłość, na jaką słów niema! Pan wie, co za to grozi? Ale przódy, ja się z wami rozprawię...
Horwitz, sądząc, że tem wyznaniem udobrucha Freda, niespodziewanie wypalił:
— Pani Okońska jest moją narzeczoną!...
— Narzeczoną? Cóż to za drwiny!
— Żadne drwiny! — Horwitz starał się opanować położenie. — I jeśli do pana tak uprzejmie przemawiam, nie zważając na jego wymysły, to tylko dlatego, że jest pan bratem pani Lenki... Kocha-